Już od pewnego czasu nie znajduję przyjemności w czytaniu romansów czy powieści należących do szeroko pojętej literatury kobiecej. Wydają mi się one zbyt oderwane od rzeczywistości i wyidealizowane lub wprost przeciwnie - pozbawione piękna, wartości i nadziei na prawdziwą miłość, a skupione jedynie na zaspokajaniu egoistycznych pragnień i unikaniu zobowiązań.
Kilka lat temu zauroczyły mnie powieści Nicholasa Sparksa. Nie były banalne, ich bohaterowie mierzyli się z różnego rodzaju dylematami, a miłość nie była w nich ani zbyt cukierkowa, ani zbyt przyziemna. Niestety, ostatnie powieści Sparksa straciły ten klimat, stały się bardziej sztampowe. Myślałam, że przyczyną takiego ich odbioru przeze mnie jest zwyczajne zmęczenie i przesyt, że znudziłam się stylem i sposobem opowiadania. Być może trochę dorosłam, dojrzałam i zaczęłam szukać w książkach czegoś innego niż tylko lekkiej historii dla przyjemności?
Z okazji imienin dostałam od rodziców powieść "We dwoje". Nie jest to nowość, jej premiera miała miejsce w zeszłym roku, ale nie czułam potrzeby wzbogacania swojej biblioteczki o tę pozycję. Skoro już ją jednak otrzymałam, zabrałam się do lektury. Nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o sposób prowadzenia opowieści - książka jest dobrze napisana, więc czyta się ją przyjemnie. W kilku miejscach natknęłam się na błędy w tłumaczeniu, które umknęły korekcie (wyraz "spot" jest rodzaju męskiego, a określany jest przymiotnikami w rodzaju żeńskim), ale to już moje skrzywienie, że jestem wyczulona na tego rodzaju błędy, nie wpływają one w żaden sposób na fabułę. A ta w mojej opinii pozostawia wiele do życzenia...
Akcja powieści w dużej mierze dotyczy problemów małżeńskich - podziału obowiązków, trudności w komunikacji, wygasania uczuć, zdrady, opieki nad dzieckiem. Narratorem jest mężczyzna, mąż i ojciec, który próbuje zrozumieć, co dzieje się w jego życiu i jak do tego doszło. W którymś momencie w trakcie czytania zerknęłam na podziękowania umieszczone na końcu książki i zdziwiłam się, nie widząc wśród wymienionych osób żony autora. Sprawdziłam w Internecie - rzeczywiście, w 2015 roku małżeństwo ogłosiło, że się rozchodzi. Powieść została wydana w 2016 roku. I nagle wszystko stało się jasne! Do tej pory Sparks przyznawał, że bohaterki swoich książek obdarza cechami ukochanej żony. Odnoszę wrażenie, że tym razem przelał na papier własne uczucia, które towarzyszyły mu przed i w trakcie rozstania. Rozumiem więc, dlaczego właśnie w taki sposób potoczyła się historia opowiadana na kartach powieści "We dwoje", nie zmienia to jednak w żaden sposób mojego negatywnego jej odbioru. Poza nieporadną postawą mężczyzny, egoistycznym podążaniem kobiety za pragnieniami oraz usprawiedliwianiem romansu i rozwodu, Sparks pokusił się jeszcze o dodanie wątku udanego, wieloletniego związku lesbijskiego, jako przykładu idealnej wręcz miłości. Końcowy zabieg przerzucenia akcentów na walkę z chorobą i godzenie się ze śmiercią nie był w stanie uratować fabuły, a w moim odczuciu wręcz ją przeciążył.
W kontraście do tej nietrafionej lektury pozostaje kolejna powieść, którą przeczytałam. Były to "Cztery pory miłości" Beaty Agopsowicz. To niemalże negatyw powieści Sparksa. Słabo narracyjnie, sztywne dialogi, niezbyt wyszukany styl, prosta historia, ale ogromny nacisk na ukazanie wartości małżeństwa i sensu walki o miłość, szczególnie w obliczu poważnego kryzysu, który dla wielu stanowiłby już drogę tylko w jedną stronę - do rozwodu. Mam wrażenie, że autorce zależało bardziej na tym, aby skłonić czytelnika do refleksji i wskazać mu drogę alternatywną, niż na tym, aby zachwycić i stworzyć porywającą powieść. Beata Agopsowicz nie ukrywa, że małżeństwo jest trudne, ale wskazuje też, że oparcie na Bogu daje siłę potrzebną do pokonania nawet pozornie nierozwiązywalnych problemów.
Smuci mnie to, że współcześnie tak łatwo rezygnujemy z walki o małżeństwa, usprawiedliwiamy, czy wręcz popieramy rozwody. Postrzegamy miłość tylko w kategoriach uczucia i wydaje nam się, że będzie ono trwać wiecznie. A zakochanie przecież przemija i nagle trzeba zacząć się starać, pracować nad związkiem dzień po dniu, przepracowywać kryzysy. Powieści takie jak "We dwoje" tylko utwierdzają czytelników w przekonaniu, że rozwody są słuszne, logiczne, nieuniknione, że można próbować szczęścia w kolejnych związkach i nikomu to w sumie nie szkodzi. I takie właśnie historie królują na listach bestsellerów. A dobro i prawda są ciche, nie przyciągają uwagi i nie porywają.
W kontraście do tej nietrafionej lektury pozostaje kolejna powieść, którą przeczytałam. Były to "Cztery pory miłości" Beaty Agopsowicz. To niemalże negatyw powieści Sparksa. Słabo narracyjnie, sztywne dialogi, niezbyt wyszukany styl, prosta historia, ale ogromny nacisk na ukazanie wartości małżeństwa i sensu walki o miłość, szczególnie w obliczu poważnego kryzysu, który dla wielu stanowiłby już drogę tylko w jedną stronę - do rozwodu. Mam wrażenie, że autorce zależało bardziej na tym, aby skłonić czytelnika do refleksji i wskazać mu drogę alternatywną, niż na tym, aby zachwycić i stworzyć porywającą powieść. Beata Agopsowicz nie ukrywa, że małżeństwo jest trudne, ale wskazuje też, że oparcie na Bogu daje siłę potrzebną do pokonania nawet pozornie nierozwiązywalnych problemów.
Smuci mnie to, że współcześnie tak łatwo rezygnujemy z walki o małżeństwa, usprawiedliwiamy, czy wręcz popieramy rozwody. Postrzegamy miłość tylko w kategoriach uczucia i wydaje nam się, że będzie ono trwać wiecznie. A zakochanie przecież przemija i nagle trzeba zacząć się starać, pracować nad związkiem dzień po dniu, przepracowywać kryzysy. Powieści takie jak "We dwoje" tylko utwierdzają czytelników w przekonaniu, że rozwody są słuszne, logiczne, nieuniknione, że można próbować szczęścia w kolejnych związkach i nikomu to w sumie nie szkodzi. I takie właśnie historie królują na listach bestsellerów. A dobro i prawda są ciche, nie przyciągają uwagi i nie porywają.
Komentarze
Prześlij komentarz